Do szkolnego muzeum trafiły cenne artefakty, przekazane przez pana Alberta Sługockiego, który jako dziecko spędził okupację w Iwoniczu.
Pan Albert Sługocki urodził się w Warszawie w 1931 roku. Jego przodkowie służyli polskim królom jako rycerze, kasztelani i ziemianie. Jego ojciec był znanym artystą rzeźbiarzem (jego grób znajduje się na starym cmentarzu w Iwoniczu), a matka śpiewaczką operową. Jego spokojne i dostatnie życie przerwał wybuch II Wojny Światowej. Z tego okresu zapamiętał przesiadywanie z matką w piwnicach, zawalenie się kamienicy i kilkugodzinne odgruzowywanie wyjścia z otchłani. Dla psychiki małego dziecka było to straszne przeżycie. Smak wojny… w roku 1943 jako dwunastolatek stał razem z matką na podwórku oczekując na rozstrzelanie, ale tym razem Anioł Śmierci powiedział nie twój czas. Tuż po wojnie poznał jeszcze gorszego okupanta – sowietów. Dziecko, które jest świadkiem aresztowań, prześladowań czy też przymusowych wysiedleń bardzo szybko dorośleje i bardzo często zaczyna niebezpieczne zabawy. Pan Albert wraz z kolegami zaczął malować na murach hasło „Precz z komuną”, miało to być preludium do dalszej walki z rosyjskim najeźdźcą. Ale ta „zabawa” nie trwała długo, jego kolegę aresztowano, a on sam podjął dramatyczną decyzję – należy uciekać z Polski! A miał wtedy dopiero 15 lat. Został złapany w Czechach i skazany na kilka lat więzienia. Przewożony ciężarówką z sądu wypchnął z pędzącego auta pilnującego go UB-eka i odzyskał wolność.
Czy życiem kieruje król przypadek, szczęście czy po prostu Bóg? Sługocki po wielu ciężkich i niesamowitych przeżyciach na fałszywych papierach opuszcza Polskę jako marynarz i ląduje w USA. Ale co może młody 16 letni chłopak nie znający języka angielskiego i bez prawa pobytu w Stanach? Po kilku trudnych miesiącach postanawia wrócić do Europy. Przypływa do Marsylii i zaciąga się do Legii Cudzoziemskiej, bo chce walczyć z komunistami. Jako jeden z nielicznych zalicza morderczy kurs na Legionistę, ale pewne dramatyczne wydarzenie powoduje, że zostaje z Legii usunięty… I znów szczęśliwie udaje mu się zaciągnąć na statek płynący do Stanów i tu zgłasza się na ochotnika do Armii Stanów Zjednoczonych. W wojsku służył 21 lat. Korea, Wietnam, ciągła walka… wojenny horror nie ma nic wspólnego z filmowymi bajkami. Pan Albert został wielokrotnie odznaczony za męstwo na polu walki i uznany za jednego z najlepszych (!) żołnierzy Sił Specjalnych (sławne Zielone Berety). To, że udało mu się przeżyć (bo śmierć była czasami o milimetr) jest kaprysem Anioła Śmierci, który mu powiedział – nie twój czas Albercie. Po służbie w armii ten niespokojny duch został szeryfem! Ale, że jako policjant na serio zwalczał przestępczość, został po sześciu latach zwolniony za „skłonność do nadmiernej przemocy”. Jak widać na całym świecie bardziej współczuje się bandytom niż ofiarom.
Emeryt Sługocki mógł prowadzić spokojne życie domatora na Florydzie, gdyby nie wycieczka do Ameryki Południowej. Zakochał się w Amazonce, zakupił duży statek rzeczny i tu dopiero zaczynają się przygody! Indianie, którzy nie widzieli białego człowieka, plemiona zajmujące się zmniejszaniem ludzkich głów, rejsy z naukowcami w poszukiwaniu rzadkich ryb. To trzeba koniecznie przeczytać w książce, którą napisał „Moje życie.Moje wojny” a którą dedykował wszystkim dzieciom tego świata, które na każdej wojnie są największymi ofiarami.
p.s. powyższy fragment biografii Alberta Sługockiego został zaczerpnięty z recenzji jego książki, opracowanej przez Sławomira Gralkę.
Mariusz Włodarczyk